Doktor Dolittle i jego zwierzęta” to klasyka i trochę głupio się do tego przyznawać, ale nigdy wcześniej nie czytałam tej książki. W zasadzie nie wiem nawet dlaczego. Po prostu w gąszczu innych ta nie trafiła w moje ręce. Teraz tego rodzaju zaległości czytelnicze nadrabiam z córką, a to naprawdę doborowe towarzystwo.

Dla mnie to książka i ciekawa, i spokojna. Owszem, dużo się tam dzieje, niemniej nie odczuwałam tej dynamiki w trakcie lektury. Spokojnie płynęłyśmy przez tę opowieść, czytając kolejne rozdziały, od czasu do czasu robiąc przerwy na literaturę innego rodzaju.

Doktor Dolittle wzbudza sympatię. Pewnie, że można by mu trochę zarzucić, choćby brak „ogarnięcia” życiowego czy umiejętności przewidywania konsekwencji różnych działań i zachowań, a te jednak w życiu się przydają. Niemniej jest przy tym tak dobroduszny, prostolinijny i zwyczajnie sympatyczny, że nie pamięta mu się całej reszty zbyt długo. Na szczęście ma on przy sobie wiernych zwierzęcych przyjaciół, którzy w sprawach prozaicznych wykazują się o wiele większą zaradnością i sprytem, dzięki czemu niejednokrotnie ratują ukochanego doktora – jedynego, który rozumie mowę zwierząt.

Są tu i przyjaźnie, i podróże, i czające się wokół niebezpieczeństwa – całkiem zgrabna i chwytliwa mieszanka. Książki dla dzieci takie mieszanki lubią. Nie bez powodu ta jest tak znana i lubiana.

Polecam dla nieco starszych dzieci. Ja czytałam z bardzo oczytaną sześciolatką, podobało się.

Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości księgarni Tania Książka.