Czytanie książki dopiero po  obejrzeniu filmu zdarza się u mnie bardzo rzadko, niemniej w tym przypadku tak właśnie się stało. Co więcej – filmowa adaptacja dzieła Dickensa postawiła oryginałowi poprzeczkę szalenie wysoko. „Wielkie nadzieje” to w końcu jeden z moich ulubionych filmów, z chyba najlepszą oprawą muzyczną, z jaką się do tej pory spotkałam.

Tak więc od początku wiedziałam, że dla mnie główni bohaterzy będą mieli twarze Ethana Hawke’a oraz Gwyneth Paltrow. To mogło zadziałać na ich korzyść, ale mogło stać się dla mnie także źródłem rozczarowania. Z jednej strony czułam więc duże podekscytowaniem faktem, że książka w końcu trafia w moje ręce, z drugiej – trochę obawiałam się jej starcia z moimi oczekiwaniami. Niemniej zaczęłam czytać, gdy tylko dotarła.

Jak wrażenie? Ja ją pokochałam już od pierwszej strony! Jest inna niż film, który stanowi raczej swobodną adaptację, ale to absolutnie nie umniejsza jej zalet. Fenomenalne opisy Dickensa sprawiają, że tło wydarzeń po prostu pojawia się nam przed oczami, ten człowiek maluje słowem i nie ma w tym nic przesady. Nie dotyczy to zresztą tylko miejsc, ale także – a może przede wszystkim – emocji i relacji międzyludzkich. Już od pierwszych stron wiedziałam, jak czuje się Pip wychowywany przez czujną rękę swojej siostry, zupełnie jak gdyby mogła ona dosięgnąć również mnie.

I te (wielkie) emocje dopadają na każdym kroku. Pal licho miłość – tu zawsze autorzy starają się poruszyć nasze serca, mniej lub bardziej udolnie. Ale w tej książce emocjonujące jest po prostu wszystko – nawet spotkanie głównego bohatera ze zbiegłym więźniem, co zazwyczaj nie zrobiłoby na mnie większego wrażenia.

Cóż, chyba trafiłam kolejną perełkę, która znajdzie się wśród tych najukochańszych w domowej biblioteczce, a musicie wiedzieć, że przebywa tam ściśle wyselekcjonowane grono!

Moja ocena: 10/10

Tytuł: Wielkie nadzieje

Autor: Charles Dickens

Wydawnictwo: MG