Kontratak” to książka, której akcja mogłaby się w zasadzie toczyć w każdym miejscu na Ziemi. Nigdzie przecież nie brakuje młodych, niespełnionych zawodowo – i szerzej: życiowo – ludzi. Jesteś na studiach, ewentualnie je kończysz – i co dalej? Takich jak ty jest setki, a ich CV niczym się nie wyróżnia, podobnie jak twoje. Zwłaszcza jeśli wybrałeś kierunek studiów w zgodzie z sobą samym, ale niekoniecznie z zapotrzebowaniem na rynku pracy. Teraz, z racji doświadczenia zawodowego, jest mi już łatwiej, ale pamiętam własne początki, kiedy każde wysłane CV stanowiło czekanie w napięciu na odpowiedź, która… nie zawsze nadchodziła.

Podobne, choć jednak zupełnie inne życie wiedzie Ji-hye. Praca zdecydowanie odbiegająca od jej marzeń i aspiracji, bo ileż można kserować dokumenty i być traktowaną jak coś niewidzialnego? Wymyślony na potrzeby towarzyskie chłopak, który tak naprawdę nie istnieje – nawet trudno mi sobie wyobrazić, jak bardzo trzeba się czuć osamotnionym, aby posuwać się do takich rozwiązań. Na dłuższą metę tak się nie da żyć, nie trzeba nawet tego doświadczyć, by to rozumieć. Jaka jest jednak alternatywa? W końcu za coś rachunki trzeba opłacić, a choć nasza bohaterka stara się o inną posadę, to bezskutecznie.

Tu w końcu musi narodzić się bunt. Ale przeciwko komu lub czemu? Jak zresztą buntować się, nie mając oszczędności, bo cała pensja idzie na potrzeby bieżące? Ji-hye za sprawą nowego kolegi z pracy stanie przed wieloma dylematami, z których nie zawsze wyjdzie obronną ręką.

Dobrze się tę książkę czyta. Nie jest może tak, że nie można się od niej oderwać do ostatniej strony, bo to nie ten rodzaj literatury. Tutaj raczej czytelnik robi przerwy, by pozastanawiać się nad tym, co przeczytał. Być czy mieć – odwieczny ludzki dylemat w tej książce jest wręcz namacalny. W ogóle sporo tu takich życiowych spraw – jest i zawód, który spotyka nas przecież w życiu niejednkrotnie, czasami w odniesieniu do osób, za które dalibyśmy sobie przysłowiową rękę uciąć.

Kibicowałam Ji-hye w jej drodze do odnalezienia  szczęścia. Każdy z nas ma jego własną definicję. Ja swoje odnalazłam, ale wiem, że przez to, iż nie ma jednego jego znaczenia, łatwo się pogubić i szukać tam, gdzie szukają inni, choć dla nas to może oznaczać coś zupełnie innego. Czy to będzie bestseller? Nie wiem, ale z pewnością warto przeczytać.

Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości księgarni TaniaKsiazka.pl.