O tym, że uwielbiam tę serię, już pisałam. Zresztą nie raz, i nie dwa. Czasem zastanawiam się nawet, czy w pewnym momencie nie poczuję się znużona tymi wszystkimi, nieprawdopodobnymi przecież, przygodami trójki osieroconych dzieciaków. Ale uczciwie wyznaję, że na ten moment nic tego nie zapowiada. Każdy tom pochłaniam z taką prędkością, że czasem brakuje mi czasu na rzeczy niezwiązane z czytaniem. Jak już zaczynam, to naprawdę trudno mi odłożyć te książki na półkę.

Tym, co odróżnia te tomy od pozostałych, oprócz zupełnie innych przygód – rzecz jasna, jest nieobecność pana Poe. Dotychczas to zwykle on w kluczowym momencie „pomagał” rodzeństwu – cudzysłów użyty nieprzypadkowo. Kto czytał ten na pewno rozumie. W tomie 7 i 8 pana Poe nie ma (w końcówkach), więc nie znajduje on następnych rodzin zastępczych dla sierot. Tym razem Wioletka, Klaus i Słoneczko są zdani tylko na siebie. I choć teoretycznie, biorąc pod uwagę zakres pomocy, jaką dzieci pana Poe otrzymały, nie powinno to robić dużej różnicy, to jednak na pewno wzmaga poczucie osamotnienia – i tak wciąż obecnego w życiu tych dzieciaków.

Zupełnie nie spodziewałam się, że Wioletka, Klaus i Słoneczko mogą przejść w oczach opinii publicznej z roli ofiar do oprawców, a właśnie w to wrobił ich hrabia Olaf. To jeszcze bardziej utrudnia ich i tak nieciekawą sytuację, bo teraz poza Olafem i jego bandą rodzeństwo musi uciekać również przed wymiarem sprawiedliwości.

No i z nowości jeszcze – Słoneczko zaczyna powoli dorastać i fajnie jest na to „patrzeć” i mu towarzyszyć 🙂

Seria zdecydowanie warta polecenia. Nie mogę się doczekać, aż za kilka lat trafi w ręce mojej córki. A na razie cieszy mnie.

Książki zrecenzowałam dzięki uprzejmości wydawnictwa HarperKids.