Zawsze uważałam, że fabułę zdecydowanej większości książek dla dzieci łatwo dorosłemu przewidzieć, gdyż opierają się one na starych jak świat schematach. Dobro zawsze zwycięża, a czary charakter musi pożałować swoich karygodnych czynów, a najlepiej jeszcze odkręcić swoje występki. To budujące, z morałem i uczące młodych ludzi zasad, jakimi powinni się w życiu kierować. A książki dla najmłodszych to już w ogóle żadne wyzwanie dla wyobraźni rodzica. Wystarczy spojrzeć na okładkę, czasem wesprzeć się dodatkowo opisem i już od pierwszej strony wiemy, co spotka nas na ostatniej. Tak sądziłam do tej pory. A potem sięgnęłam z córką po „Lubię Leosia” i jeszcze długo po odłożeniu publikacji na półkę nie mogłam przestać się śmiać. W pozytywnym sensie.

Ta niepozorna książeczka liczy dosłownie kilka zdań. Na każdej stronie Marcel wymienia, co lubi u swojego kolegi – Leosia. Wyznaje też, że nie lubi tego trzeciego chłopca, który przychodzi do piaskownicy. Zazdrość to w końcu bardzo powszechne zjawisko, także wśród dzieci, a już zazdrość o przyjaciela to rzecz szczególna. Sądziłam, że właśnie o tym będzie książka. I owszem, była, ale miała też bonus w postaci takiego zakończenia, że choćbym myślała latami, nie wymyśliłabym tego lepiej, zabawniej, bardziej życiowo. Pokazałam „Lubię Leosia” mężowi, ma podobne odczucia. Nie zdradzę oczywiście, co takiego się wydarzyło, ale myślę, że zasiałam w was ziarno ciekawości.

Książeczka ma grubą oprawę i miłe dla oka, kolorowe ilustracje. Jak wspominałam, tekstu nie jest dużo – jedno zdanie, kilka prostych słów na każdej stronie, ale za to napisanych dużą, czytelną czcionką, dzięki czemu w późniejszym wieku spokojnie można ją wykorzystać do nauki czytania. Element humorystyczny w postaci zakończenia na pewno zainteresuje starsze dzieciaki i zachęci je do samodzielnej lektury.

Polecam, zdecydowanie. Rzadko bywam zaskoczona książkami dla dzieci. Tej jednak udało się mnie zaskoczyć i to porządnie.

Moja ocena: 9/10

Tytuł: Lubię Leosia

Autor: Pija Lindenbaum

Wydawnictwo: Zakamarki